Strona:PL Karel Čapek-Boża męka.pdf/74

Ta strona została skorygowana.

za krokiem można iść śladami grozy. Ale my — tylko czekamy. Bez końca czekamy.
Bez końca przeciągały chmury tego popołudnia nad tępem, małem miastem. Padał uporczywy chroniczny deszcz.
Przez zdrętwiały rynek biegnie komisarz do telegraficznego urzędu.
W rynnach bębni woda, a Slawikowi wydaje się jakby to jakiś aparat Morsego wypukiwał nieskończone, dziwne listy gończe i raporty. Nie można się w tem wyznać. Wypadek wikła się coraz bardziej.
Posępna niecierpliwość Slawika wzmocniła się. Już jest późno.
Wkońcu przybiegł komisarz z poczty.
Właśnie dostał telegram ze sąsiedniego miasteczka, że tam, w gospodzie siedzi dorożkarz „Z pomocą Bożą“ pijany jak bela; opowiada ludziom, że rano odwoził olbrzymiego pasażera, który zakrywał sobie twarz kołnierzem i nie przemówił ani słowa. W połowie drogi nie mógł już dorożkarz oprzeć się wzmagającemu się przerażeniu, pozbył się podróżnego i odjechał sam. Gdzie to było, nie wie.
Ale tu jest przynajmniej kierunek. Jakby ślizgając się po krętej wstędze drogi, sunął automobil z komisarzem do sąsiedniego miasta.
Slawik nie znał skali tej szybkości. Ale ślepy, fizyczny strach, jakiś popęd do płaczu albo