Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/102

Ta strona została przepisana.

Tamci dwaj dopiero teraz zrozumieli, o co chodzi, i zaczęli uśmiechać się całą gębą. — Święta prawda, wielmożny panie. Jak Bóg nad nami, było tak, a nie inaczej. Chciał zwiać, gdy zastrzelił tego kawalera. I miał w ręku rewolwer.
— Należałoby wezwać policję, żeby go sobie zabrała — mówi drągal i wypatruje zgody pana.
Pan głaszcze dłonią siną brodę i medytuje spochmurniały. — Nie, Pedro (czy też Salvatorze — imię niezdecydowane) — tego nie zrobimy. Gdyby go policja poszukiwała... — wzruszył ramionami. — Ale specjalnie robić tego nie będę. Byłoby to nie bardzo przyzwoite. Zamknijcie go tu w jakiej komorze i dajcie mu się napić.
Drągal podniósł ręce do góry. — Wielmożny panie, taki pijany, że o świecie bożym nie wie.
— Dajcie mu się napić — powtórzył pan niecierpliwie. — A tymczasem nie gadajcie o nim niepotrzebnie. Zrozumiano?
— Rozumiemy, wielmożny panie, i życzymy panu dobrej nocy. A temu tu nalać rumu w gębę, żeby sam nie wiedział, kim jest. Co taki włóczęga ma się wałęsać koło domu naszego pana i wtykać nos w jego sprawy prywatne! Wprawdzie nie jest podobny do mieszańca, ale czy to nie wszystko jedno? Kto wie, co to za Holandese czy przyklęty Yankee, sądząc wedle tego, jak się urządził. Gluk-gluk, bratku, jeszcze w nim jest trochę miejsca, dajcie mu jeszcze, żeby z niego wypędzić resztę pamięci.
Było z tego wszystkiego delirium i człowiek trząsł się rozdygotany jak w ataku zimnicy. Zaś baba, która przedtem świeciła mu w oczy, nosi teraz wodę w niepolewanym dzbanie i robi okłady na twarz nieprzytomnego. (Motyw nieprzytomności na początku jak i na końcu. Koło się zamyka.) Jest to Metyska, zapewne z jakichś okolic Meksyku. Ma suchą podługowatą twarz klaczy i smutne oczy, mrugające troskliwie i po ludzku. — Biedak! — powiada i owija tę ciężką głowę w mokre, chłodzące szmaty. Przy-