Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/12

Ta strona została skorygowana.

do niego w odwiedziny, do jego pokoju. Co za drab! Co za fanfaron zadufany w sobie i pyszałkowaty! Nie bój się, dziewczyno, nic ci się nie stanie. Jestem przecie lekarzem i wiem, co i jak.
Poeta się rozzłościł. Znamy to, oczywiście, to już jest w każdym chłopie, ta wściekłość i udręka, gdy spostrzega, że ta czy owa z upragnionych kobiet jest kochanką innego. Powiedzmy, że to jest zazdrość płciowa, po prostu zazdrość. Można by się zastanowić, czy moralność płciowa nie jest ugruntowana na tym niezadowoleniu, że inni ludzie użyją z sobą trochę uciechy. Miała piękne łono, wyrysowane przez wiatr. I to już wszystko, a ja zaraz z plotkami! Jestem zbyt wścibski.
Nadąsany i rozsierdzony spogląda poeta na ogród wstrząsany wichurą. Co za straszliwa szarpanina, miły Boże, jaki smutny jest wicher!
— Co pan mówi? — pyta chirurg.
— Jaki smutny jest wicher.
— Działa na nerwy — rzekł chirurg. — Niech pan się napije czarnej kawy.

II

Zapachniało karbolem, kawą, tytoniem i mężczyznami. Dobry i krzepki zapach, coś jakby lazaret. Albo, jeszcze lepiej: kwarantanna. Tytoń z Kuby, kawa z Porto Rico i wichura jamajska. Duszno, wiatr i suchy trzask miotających się palm. Siedemnaście nowych przypadków, doktorze. Umierają jak muchy. Nie żałujcie krezolu, oblewajcie wszystko chlorkiem wapna. Ruszajcie się, ludzie, i pilnujcie wszystkich dróg! Nikomu odejść stąd nie wolno, jesteśmy pozarażani. Tak, nikt z nas nie wyjdzie stąd, dopóki nie wyzdychamy do ostatniego. — Poeta zaczął uśmiechać się do siebie ironicznie. Bo w tym wypadku, panie doktorze, odpowiedzialne stanowisko musiałbym zająć ja, autor. Ja toczę tę bitwę, jako stary kolonialny konował, ostrzelany