Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/13

Ta strona została skorygowana.

wyga, który wie, jak trzeba radzić sobie z zarazami. A pan jest moim naukowym asystentem. Albo nie pan, lecz ten kudłaty młodzieniec z oddziału wewnętrznego. No, chłopcze, mamy siedemnaście nowych przypadków, materiał pierwszej klasy. Jak się mają pańskie bakterie? — Młodzian wytrzeszcza oczy ze zgrozy i grzywa opada mu na czoło. Doktorze, doktorze, zdaje mi się, że jestem zarażony... No, to byłby przypadek osiemnasty. Do łóżka! Tej nocy, siostrzyczko, pozostanę przy nim ja. O, jak spogląda ta dziewczyna, jak patrzy na jego włosy zlepione gorączką! Wiem, że go kocha. Głupia dziewczyna, całowałaby go, gdybym się oddalił. Jeszcze się zarazi. Jak szumią i trzaskają te rozgibane oreodoksy! Zgorączkowana dłoni, czego chciałabyś się uchwycić? Nie wyciągaj się ku nam, my nic nie wiemy, nic nie możemy. Podaj mi rękę, biedny człowieku, poprowadzę cię, iżbyś się nie bał. Puls cieniutki, agonia. Parawan, siostrzyczko!
— Cukru? — pyta chirurg.
Poeta wyrwał się ze swego marzenia. — Co?
Chirurg bez słowa podsunął mu cukiernicę. — Miałem dziś dużo roboty — mówi do siebie — Cieszę się, że wakacje blisko.
— Dokąd pan pojedzie?
— Strzelać.
Poeta spojrzał uważnie na milkliwego pana. — Powinien pan kiedy wyjechać możliwie daleko, na tygrysy albo na jaguary. Dopóki jeszcze jest ich trochę.
— Chętnie bym pojechał.
— Czy pan to sobie żywo wyobraża? Czy umie pan to sobie przedstawić? Na przykład świt w lesie dziewiczym. Gwizdanie jakiegoś nieznanego ptaka, coś jakby ksylofon, napuszczony rumem i oliwą.
Chirurg potrząsa głową. — Nic sobie nie wyobrażam. Ja... ja muszę porządnie wytrzeszczać oczy. Muszę widzieć, rozumie pan? A gdy się strzela, to także trzeba dobrze