Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/138

Ta strona została przepisana.

— Jaką piłkę?
— Dziecięcą — mamrotał zakłopotany. — Było to w Port of Spain, koło portu. Przypatoczyła mi się pod nogi... Czerwono-zielona piłeczka. Musiałem niezawodnie mieć taką piłkę jako dziecko. Od tego czasu wożę ją z sobą...
Łzy rzuciły się jej do oczu. Boże, jaka jestem głupia. — No więc, widzi pan, panie Kettelring — odetchnęła z głębi wzruszenia — to się uda, będzie dobrze. Niech pan zamknie oczy i rozmyśla, dobrze? Niech pan bardzo mocno rozmyśla — ale trzeba koniecznie zamknąć oczy, żeby się skupić!
Posłusznie zamknął oczy i siedział bez ruchu, jakby i to było mu nakazane. Jest cicho, słychać tylko furkotanie pijanych ciem, a z dali dolatuje wysoki okrzyk Mulatki.
— Wspomina pan?
— Tak.
Kubaneczka powstrzymuje oddech, pochyla się ku jego twarzy. Jaki dziwny, jaka surowość jest w jego rysach przy tych zamkniętych oczach. Umęczony i straszliwy. Nagle w twarzy jego coś pofolgowało.
— Czy pan sobie coś przypomina?
Odetchnął głęboko z uczuciem ulgi. — Tu jest tak pięknie!
Musiała walczyć z bezsensownym wzruszeniem, ale wbrew jej woli wyrwało się z niej coś, czego właśnie powiedzieć nie chciała. — Tutaj... nie jest piekło?
— Nie, tu nie jest piekło — szeptał. Bał się ruszyć ręką albo otworzyć oczy. — To takie nowe dla mnie. Rozumie pani, ja ich nie kochałem.
Bóg raczy wiedzieć, kto to prędzej zrozumiał, czy dziewczę amerykańskie, czy mała Kubanka. Ale wyrwała mu rękę i poczuła na twarzy falę żaru. Co za szczęście, że tak ciemno!
— A przedtem... kochał pan kogo? — Miły Boże, jak ciemno!
Wzruszył ramionami.