Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/143

Ta strona została przepisana.

— Prawda — mamrocze Kubańczyk i w zamyśleniu przygląda się swemu cygaru. — Głupia to sprawa, że nie podobna dowiedzieć się, dajmy na to... czy pan już dawno nie ożenił się gdzie. Prawda? — Wstaje z wysiłkiem i uciska dłonią wątrobę. — Dobranoc, panie Ketteling, życzę panu dobrej nocy!
Kettelring troszeczkę zataczał się jednak, gdy schodził do ogrodu. Czekała tam na niego blada, rozdygotana dziewczyna, otulona szalem. Za nią, w cieniu stała stara meksykańska Indianka, mrugająca oczyma troskliwie i po ludzku. Aha dueńa, zrozumiał pan Kettelring, chociaż wszystko wirowało dokoła niego. Ogromne cienie, różowy potop kwitnących koralit, niezmierna woń i dziewczę otulone szalem z długą frędzlą. Ujęła go pod ramię i ciągnęła w głąb ogrodu.
— Niech pan sobie wyobrazi, chcieli mi zakazać spaceru po ogrodzie!
Była tym nad miarę obrażona jako dziewczę amerykańskie, ale piąstki zaciskała jak Kubanka. — Będę robiła, co mi się spodoba! — groziła płomiennie, lecz jej groźba nie była straszna. W każdym razie nie chciała zrobić tego, co za chwilę zrobiła. Oto w najgłębszym cieniu pod okwieconymi drzwiami szal jej opada na ziemię, a ona zawisa na szyi tego człowieka, który zatacza się zrozpaczony. Podnosi ku niemu twarz, rozchyla usta boleśnie spragnione pocałunku.
Seńorita, India — ostrzegawczo mamrocze Kettelring i ściska ją w ramionach, ale ona tylko potrząsa głową i podstawia mu usta, wilgotny cień ust, jakby pragnęła, żeby ją wypił. Stoi zdrętwiała, nieprzytomna, z oczami w słup. Nagle załamała mu się w objęciach, wyczerpana, z rękoma obwisłymi. Puścił ją. Chwiała się z twarzą w dłoniach, bezbronna, poddana. Podniósł szal i otulił nim jej ramiona. — Mary — rzekł — pójdziesz teraz do domu, a ja wrócę. Już nie jako Kettelring, ale jako ten, który będzie miał prawo poprosić o twoją rękę. Zrozumiała mnie pani?