Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/145

Ta strona została przepisana.

Kubańczyk bębnił palcami po stole. — Niestety, w papierach Kettelringa stoi, że jest żonaty. Cóż robić?
— Kettelring już nie powróci — rzekł este hombre powoli.
Camagueyno patrząc na niego mrugnął oczami z wesołym niedowierzaniem. — No cóż? Ostatecznie dowody osobiste można dostać za parę dolarów. Niedrogo.
Este hombre usiadł bez zaproszenia i nalał sobie rumu. Był w tej chwili taki trzeźwy, jak chyba nigdy. — Przypuśćmy, Camagueyno, że inaczej nie dałoby się nic zrobić. Ale dobry, duży majątek byłby chyba tyle wart, co dobre imię. Nieprawdaż?
Kubańczyk potrząsnął głową. — U nas na Kubie dobre imię kosztuje bardzo drogo.
— Ile mniej więcej?
Kubańczyk roześmiał się — Ech, mój Kettelringu — czy wolno tak nazywać pana jeszcze? Sam pan chyba wie, ile z grubsza wynosi mój majątek.
Kettelring gwizdnął. — Niechże pan gada rozsądnie. Tyle nie zdołam zarobić przez cale życie.
— Prawda, że nie — zgodził się Kubańczyk i chichotał. — Minęły te czasy i nigdy już nie wrócą.
Kettelring napił się znowu i rozmyślał. — Prawda i to. Ale gdyby się zdarzyło, że majątek pański zmniejszyłby się w ciągu paru lat bardzo znacznie, wówczas łatwiej byłoby dogonić pana. Prawda?
Obaj spoglądali sobie w oczy z uporem. Gra się w otwarte karty.
— Przypuśćmy, Camagueyno, że ktoś zna na wskroś pańskie interesa i umowy — z takimi wiadomościami można niejedno rozpocząć.
Kubańczyk sięgnął po butelkę z aguardiente nie myśląc o swej wątrobie. — Bez pieniędzy — rzekł — nic się zrobić nie da.
Kettelring wskazał na swoją kieszeń. — Na razie to mi wystarczy.