Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/162

Ta strona została przepisana.

o parę franków czy pesetów. Nagle widać mu było po oczach, że się tylko bawi, czy co, ludzi to obrażało, on zaś sam ulżył sobie od czasu do czasu kawałem tak prowokacyjnym, że nie pozostało mu nic innego, tylko zmienić miejsce, i to z pośpiechem jak największym.
Były pan Kettelring przypomina to sobie z pewną rozkoszą. Niełatwo się wam poddałem, wy niedołęgi, a może jeszcze i dzisiaj robi wam się w gębie gorzko i sucho, gdy ze wściekłością wspominacie o tym zuchwalcu, który zachowywał się wobec was z takim despektem, że moje uszanowanie i raczcie mnie pocałować w nos.
Ale teraz, gdy się nad tym zastanawia, dochodzi do wniosku, że w gruncie rzeczy była to tylko taka sobie półrzeczywistość i w żaden sposób nie mógł się pozbyć uczucia, że to jest coś tymczasowego, co nie dzieje się naprawdę, ale jakby dla kawału i na próbę jedynie. Rzeczywisty był tylko ten upór, który wiódł go drogami i bezdrożami — głównie bezdrożami. Nawet w skrajnej nędzy miał te miliony tak blisko, że dość było rękę wyciągnąć, aby je posiąść. Ano możesz sobie nimi pobrzękiwać w kieszeni, włócząc się ulicami jako indywiduum bezdomne i nie mające żadnego zajęcia. Możesz sobie ironicznie mrugać na ludzi, którzy skwapliwie schodzą podejrzanemu włóczędze z drogi. Gdybyście wy, głupcy, wiedzieli, co ja zacz! Mieć miliony w kieszeni i nie móc kupić za nie nawet szklanki piwa, podczas gdy za pięć miedziaków dostaniesz herbacianą różę!
Było to dla niego niewyczerpanym źródłem uciechy i wesołości. Nie podobna ominąć dzikiej rozkoszy, z jaką po raz pierwszy żebrał. Zdarzyło się to w Barcelonie na Rambli śród stada wróbli... Z jakim przestrachem czcigodna starsza dama, mająca różaniec owinięty dokoła dłoni, spojrzała na łobuza pokazującego jej zęby w uśmiechu, por Dios misericordia, seńora — — —
Niegdysiejszy Kettelring przetarł ręką czoło. Nie, nie byłbym tego wytrzymał, gdyby to było naprawdę... takie.