Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/167

Ta strona została przepisana.

wało? Samej tęsknoty ile było, a to piekło, ta straszna praca — wszystko było dla niej.
I ten policzek?
...Tak, i ten policzek był dla niej. Aby mógł stać się cud. A teraz po nią pójdę. Będzie czekała w ogrodzie jak wtedy...
...i dłoń swą włoży w twą rękę.
Na Boga, nie mów o jej dłoni! Powiesz: dłoń, a mnie dygocą palce i usta. Jak to ona mnie wtedy wzięła za rękę... Wspominam gładkie jej palce. Przestań! przestań!
Jesteś niezmiernie szczęśliwy?
Tak, nie, poczekaj, to minie. Przeklęty płacz! Jak to być może, żeby człowiek tak szalenie kogoś kochał! Gdyby na mnie czekała tam oto, koło tego żurawia, przeraziłbym się, o Boże, jak to daleko, kiedy ja do niej dojdę! Nawet gdy bym ją trzymał za ręce, za ramiona... Boże, jak daleko!
Jesteś więc szczęśliwy?
Nie gadaj głupstw, sam przecie widzisz, że omal nie szaleję! Kiedy ją zobaczę? Przedtem muszę wrócić do domu, prawda, muszę pochylić głowę i przeprosić kogo trzeba, muszę wziąć na siebie imię człowieka. A potem znowuż za morze... Nie, to przecie niemożliwe, tego nie przeżyję, to niemożliwe, taki kawał czasu!
Czy nie lepiej pojechać najpierw do niej i powiedzieć jej...?
Nie, tego uczynić nie mogę, to nie wypada. Powiedziałem, że po nią przyjdę, gdy będę miał prawo do tego. Nie mogę jej zawieść. Najprzód do domu, a potem, dopiero potem... Zakołaczę w tę kratę jak ten, kto ma prawo kołatać. Otwórzcie, idę po nią.
Czarny strażnik, który już od dość dawna przyglądał się temu człowiekowi, rozmawiającemu z sobą i wymachującemu rękoma, podszedł do niego. — Hej, panie!
Były Kettelring podniósł oczy. — Rozumie pan — mówił szybko — najpierw do domu. Nie wiem, czy ojciec mój