Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/25

Ta strona została przepisana.

osobistej troskliwości. Siedzi zmęczona na twardym krześle w nogach łóżka, nad którego wezgłowiem nie ma imienia człowieka, lecz są jedynie nazwy łacińskie jego ran. Siostra nie spuszcza z niego oka, nie odwraca się ani na chwilę od tej białej urywanie oddychającej kukły. Widocznie modli się.
— No, czcigodna siostro — mruczy chirurg bez uśmiechu — spokojny pacjent, co? Jakoś go sobie siostra upodobała.
Siostra miłosierdzia szybko mruga oczami, jakby się chciała bronić. — Taki osamotniony! Nie ma nawet imienia... — Jak gdyby imię było człowiekowi jakimś oparciem. A w nocy śniło mi się o nim — rzekła i dłonią przesunęła po oczach. — Gdyby się, dajmy na to, przebudził i chciał coś powiedzieć... Ja wiem, że on chce coś powiedzieć.
Chirurg miał na języku słowa rezygnacji. On, kochana siostro, nie powie nam nawet dobranoc. Ale nie rzekł tego i zamiast jakiegokolwiek słowa delikatnie pogłaskał siostrę po ramieniu. Tu w szpitalu nie szafuje się słowami pochwały i uznania. Stara mniszka wyłowiła z kieszeni dużą szorstką chustkę do nosa i ze wzruszeniem czyściła nos. — Żeby przynajmniej kogoś miał — objaśniała zmieszana; zdawało się, że obrzękła nadmiarem troskliwości i że siedzi jeszcze szerzej i cierpliwiej niż przed chwilą. Żeby biedak nie był taki osamotniony.
Żeby nie był taki opuszczony, tak, ale czy z jakim pacjentem robiono kiedykolwiek tyle ceregieli, jak z tym? Dwadzieścia razy dziennie włóczy się chirurg bez potrzeby po korytarzu, żeby niejako mimochodem zapytać: — Nic nowego, siostro? — Nie, nic. Każdy szuka okazji, żeby zajrzeć pod numer szósty. Robią to i doktorzy i pielęgniarki. Czy tu nie ma tego lub tej? Ale to tylko pretekst, zęby przez chwilę można było postać nad tym łóżkiem bezimiennym, nad tym człowiekiem bez twarzy. Biedak! — mówią ludzie szeptem i oddalają się na palcach. A siostra