Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/54

Ta strona została przepisana.

To przecie żółta febra, jakby prościuteńko z podręcznika.
Jasnowidz się przestraszył. — Ale przecie... Sądzi pan, że mógłbym dostać tej choroby?
— Skądże znowu — śmiał się internista. — Może pan być spokojny, bo tu nie ma odpowiedniego komara. Sugestia — odpowiedział na pytające spojrzenie chirurga i miał najwidoczniej wrażenie, że słowem tym całe zagadnienie jest wyczerpane. — Nie dziwiłbym się wcale, gdyby w nocy miał trochę białka i krwi. U histeryków — wywodził — niczemu dziwić się nie można. Zdobywają się oni na takie kawały, że o la! Niech pan się zwróci ku światłu.
— Kiedy oczy mi się tak łzawią — bronił się jasnowidz. — Nie znoszę światła.
— Zuch z pana — chwalił go internista. — Śliczny obraz kliniczny, kolego. Pan jest po prostu skarbem diagnostycznym i potrafi pan się ślicznie obserwować. Bardzo ładnie pan się obserwuje. Byłby pan doskonałym pacjentem. Nie do wiary, jak dużo jest ludzi, którzy nie potrafią powiedzieć, gdzie i co ich boli.
Jasnowidz czuł się mile pochlebiony tymi słowami uznania. — A tutaj, panie doktorze — wskazywał nieśmiało — czuję taki dziwny lęk.
— Epigastryczny — przyświadczył internista, jak gdyby egzaminował młodego medyka. — Bajecznie.
— A w ustach — przypomniał sobie jasnowidz — takie uczucie, jakbym wszystko miał obrzękłe.
Stary pan zwycięsko i uroczyście zatrąbił w chustkę. — No widzicie, kolego — rzelkł zwracając się do chirurga — to już wszystkie objawy, cały kompleks febris flavae. Moja diagnoza potwierdza się. I pomyśleć — mówił sentymentalnie — że przez trzydzieści lat nie widziałem żółtej febry... Trzydzieści lat, to kawał czasu.
Chirurg był mniej ucieszony i boczył się na jasnowidza, który wypoczywał zmęczony i wyczerpany. — Ale panu szkodzą takie eksperymenty — mówił surowo. — Ja tu pana nie zostawię, niech pan sobie idzie do domu. Pan wsu-