Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/102

Ta strona została przepisana.

tyczna i sentymentalna, pogodziła się z faktem w obliczu tak wielkiej miłości.
Stacja, na którą się dostałem, była chmurna i hałaśliwa jak fabryka. Ważny węzeł kolejowy, całe kilometry szyn, magazynów i remiz, ciężki ruch towarowy. Wszędzie było na palec kurzu węglowego i sadzy, całe stada dymiących lokomotyw, wogóle stara i ciasna stacja. Parę razy dziennie zdarzały się niemiłe zatory i trzeba było pośpiesznie rozplątywać tę plątaninę, jak się palcami do krwi poocieranemi rozsupłuje splątaną linę. Urzędnicy byli nerwowi, personel mrukliwy, wogóle piekło potrosze. Chodziło się na tę służbę chyba tak, jak górnicy zjeżdżają do szybu, w którym ukazują się rysy. Każdej chwili może się coś oberwać, ale taka robota w sam raz dla chłopa: tutaj czuje się człek mężczyzną, krzyczy, decyduje i dźwiga na sobie odpowiedzialność.
A potem do domu, szorować się do pasa i rżeć z uciechy w czystej wodzie. Żona już czeka z ręcznikiem w ręku i śmieje się. Teraz nie jest się już młodym interesującym kawalerem. Teraz jest się barczystym drabem, zaharowanym i włochatym, a pierś, proszę państwa, dudni jak szafa. Za każdym razem zacna kobieta klepie go po mokrych plecach niby poczciwe i dobre zwierzę. Doskonale, teraz jesteśmy już umyci i teraz nie powalamy swej czystej