Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/104

Ta strona została przepisana.

żeby się zaczerwieniła, że tak nie można. Więc zezuję tylko i stwierdzam w duchu, jakie ona ma dobre, kobiece ręce i głoszę zcicha chwałę wieczerzy.
Nie chcieliśmy jeszcze teraz mieć dzieci. Tutaj, mawiała, jest za dużo kurzu. Takie powietrze nie dla dziecięcych płuc. Jakże niedawno jeszcze była patetyczną, bezradną panienką! A teraz taka z niej rozsądna, spokojna kobieta, która wie, czego potrzeba. I w małżeńskiej swej miłości taka spokojna i uprzejma, jak w chwilach, gdy ładnemi, aż po łokcie obnażonemi rękom a podaje kolację. Słyszała, czy też czytała gdzieś, że gruźlicy bywają w miłości bardzo namiętni i dlatego z niepokojem doszukiwała się u mnie czegoś, co wydawało się jej nadmierną tkliwością. Czasem się chmurzy na mnie. — Nie można tak często. — Ale daj-że spokój, kochanie! Dlaczego nie? — Mówi mi z przyjacielskim uśmiechem do ucha: — Byłbyś jutro na służbie roztargniony, a pozatem to niezdrowo. Śpij już, śpij!
Udaję, że śpię, a ona poważnie i troskliwie patrzy w mrok i myśli o mojem zdrowiu i mojem powodzeniu życiowem. Czasem — nie wiem jak to powiedzieć — czasem byłbym sobie ogromnie życzył, żeby nie myślała tylko o mnie. To nie tylko dla mnie, ty miła, to i dla ciebie. Żebyś mi też kiedyś szepnęła do ucha: — Ach ty mój jedyny, jakże pragnęłam ciebie! — A teraz ona śpi, i skolei nie śpię ja. Myślę