Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/107

Ta strona została przepisana.

stem zadowoleniem: — No, chwalić Boga, jesteśmy już na własnych śmieciach i to już będzie na całe życie.
Stacja była dobra, węzłowa, przeznaczona dla komunikacji przeważnie osobowej. Okolica piękna, wilgotne łąki dolinne, klekocące młyny i głębokie lasy wielkich posiadaczy ziemskich z myśliwskiemi zameczkami. Wieczorami od łąk płynął zapach skoszonej trawy, a w kasztanowych alejach turkotały wiejskie powoziki. Ku jesieni bogacze zjeżdżali się na łowy, panowie i panie w strojach myśliwskich, z łaciatemi psami i z fuzjami w nieprzemakalnych futerałach. Książę taki a taki, kilku hrabiów, a czasem nawet członek którego z domów panujących. I wtedy przed stacją czekały powozy zaprzężone w białe konie, z groomami, lokajami i sztywnymi, wyprostowanymi stangretami. Zimą bywali tam leśniczowie z wąsiskami jak wiechy, a wielmożni administratorowie dóbr wyjeżdżali od czasu do czasu do miasta, żeby użyć sobie na całego. Jednem słowem była to stacja, na której panować musi porządek bezwzględny. To już nie była stacja odświętnie ukwiecona, jaką miał starszy pan, ale dostojna acz cicha stacja, na której bez hałasu zatrzymują się kurjery, aby z nich wysiąść mogli panowie w łowieckich kapeluszach. Tutaj nawet konduktorzy zamykali drzwi wagonów cicho i usłużnie. Tutaj byłyby nie na miej-