Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/117

Ta strona została przepisana.

okolic przyfrontowych, w poczekalniach, na ławeczkach, na pozapluwanych podłogach, żołnierze spali jak zabici. I bezustannie patrolują wściekli i zachrypnięci żandarmi, poszukujący dezerterów albo biedaków, wiozących w plecaku trochę kartofli dla rodziny. Stale słychać jakieś krzyki i narzekania, podrażnieni ludzie wrzeszczą na siebie, albo ustępują, popychani jak owce, zaś na tle całego tego zamętu sterczy długi i straszliwie cichy pociąg z rannymi, a obok jednego z wagonów stoi oparty pijany kapitan i głośno womituje.
Miły Boże, jakże ja to wszystko nienawidziłem! Wojnę, koleje żelazne, swoją stację i wszystko. Budziły we mnie wstręt wagony, zalatujące brudem i dezynfekcją, o wybitych oknach i zamazanych ścianach. Zmierziła mi się ta niepotrzebna bieganina i wyczekiwanie to na to, to na owo, wiecznie zatarasowane tory, otyłe siostry miłosierdzia i wogóle wszystko, co było wojną. Nienawidziłem to wszystko wściekle i bezradnie. Właziłem gdzieś między wagony i omal że nie płakałem z nienawiści i zgrozy. Chryste Panie, tego przecież nie wytrzymam, tego nikt wytrzymać nie może!
W domu o tych rzeczach nie mówiłem, bo żona święcie, entuzjastycznie i z płonącymi oczyma wierzyła w zwycięstwo najjaśniejszego pana. U nas, jak zresztą wszędzie podczas wojny, dzieci nędzarzy