Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/180

Ta strona została przepisana.

Hm. To niewiele.
Może i wiele. Mówię przecie, że była straszna!
A co to było z tym twoim kolegą?
Nic. To nie było nic osobliwego. Słowo honoru.
Ja wiem. Ale czemu odbierałeś mu wiarę w Boga, skoro miał zostać księdzem?
Ponieważ — — — ponieważ chciałem go uchronić od tego.
Uchronić! Jakże miał się uczyć, skoro odebrałeś mu wiarę? Jego matka poświęciła go Bogu, a tyś mu wykazywał, że niema żadnego Boga. Bardzo ładnie, co? Biedak, zwarjował z tego. I cóż dziwnego, że potem nie mógł wydostać z siebie ani słowa, gdy bywał wywoływany przez nauczyciela! Oczywiście, pomagałeś koledze jak mogłeś: powiesił się w szesnastym roku żywota swojego — — —
Dajże spokój!
Mogę nie wspominać. A co to było z tem krótkowzrocznem dziewczęciem?
Sam wiesz. To było takie idealne uczucie, aż do głupoty czyste, aż chyba nadzmysłowe czy nadziemskie.
Ale chodziło się do niej taką wąską uliczką, przed której domami wystawały dziewczyny publiczne i szeptały: — Do mnie, śliczny młodzieńcze, do mnie!
To obojętne! To z tamtem nie miało nic wspólnego.