Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/38

Ta strona została skorygowana.

mojem, iż malarczyk nie zrobił ze mnie swego towarzysza. Byłbym dał nie wiem co za to, gdyby był chciał zadawać się ze mną. Pewnego razu, djabli wiedzą co wyrabiał, dość, że belka zmiażdżyła mu palce; reszta dzieciaków w krzyk, ale on nic, tylko zbladł i zacisnął zęby. Widziałem go wracającego do domu: prawą ręką podtrzymywał zmiażdżoną lewą dłoń, jakby niósł trofeum. Cały tłum chłopaków szedł za nim powtarzając, że spadła mu na rękę belka. Drętwiałem z przerażenia i współczucia, nogi uginały się pode mną, robiło mi się słabo. — Boli cię? — spytałem go wystraszony. Spojrzał na mnie płonącemi, drwiącemi oczami, pełnemi pychy. — Co ci do tego? — syknął przez zęby. Zostałem na uboczu, odtrącony i zawstydzony.
Poczekaj, ja ci pokażę, ja ci pokażę, jaki jestem wytrzymały! Poszedłem do warsztatu i lewą rękę wsadziłem w imadło do spajania desek, a potem przykręcałem szrubę. Ja wam pokażę! Łzy rzuciły mi się do oczu, aha, teraz boli mnie tak samo, jak jego. Ja mu pokażę! Przykręciłem szrubę jeszcze bardziej, i jeszcze. Już nie odczuwałem bólu, ale byłem chyba w zachwyceniu. Znaleźli mnie omdlałego, z palcami zaciśniętemi w imadle. Dotąd mam końce palców u lewej ręki drętwe. Teraz ta dłoń jest pomarszczona i sucha niby łapa indyka, ale dotychczas jest na niej wypisany ślad — czego właściwie? Mści-