Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/46

Ta strona została skorygowana.

miasteczka i na cebulowatą kopułę kościoła. Jakże daleko było dowsząd! Tam, gdzie połyskuje strzecha z czarnej papy, jest warsztat stolarski; tatuś sapie i mierzy deski, pan Marcinek pokasłuje, a matka stoi na progu i kręci głową: gdzież to się znowu zapodział ten smyk niegodziwy? Tutaj, nigdzie, schowałem się; tu, na słonecznem zboczu, gdzie kwitnie dziewanna, rdest i lwia paszcza; jestem po tamtej stronie rzeki, gdzie stukają oskardy i wybucha dynamit i gdzie wszystko jest całkiem inne. Tu jest takie tajemne miejsce: stąd widać wszystko, a tu nie dojrzy nikt nikogo. A w dole poukładali już szyny i odwożą kamień i piasek w wagonikach. Ktoś wskoczy na wagonik i jedzie sobie z górki na pazurki. Chciałbym i ja tak jeździć i mieć na głowie turban z czerwonej chustki do nosa. A do tego mieszkać w budzie z desek. Pan Marcinek zrobiłby mi taką budę.
Czarna dziewczynka patrzy na mnie uparcie. Jakie to głupie, że nic jej powiedzieć nie mogę! Próbowałem nawet mowy sekretnej: — Jawra ciwri cowroś powrowiewrem, — ale i tego nie rozumiała. Pozostaje tylko jedno: pokazywać sobie język i powtarzać za sobą najstraszliwsze grymasy, żeby ujawnić zupełną zgodność myśli. Albo rzucać kamieniami. W tej chwili kolej na wysuwanie języka. Jej język jest zwinny i cienki jak czerwony wężyk. Wogó-