Strona:PL Karol Baudelaire-Kwiaty grzechu.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

Dobrodziejstwa i zbrodnie bez wyboru sieje —
I w tem działania wina jest wiernym obrazem.
W twem oku zachód słońca i zórz łuny gorą,
Rozlewasz wkoło wonie jak wieczór burzliwy:
Twe całusy napojem, usta są amforą,
Przez nie dziecko jest mężem, mąż słabnie tchórzliwy.
Czyś rodem z czarnych piekieł, czy z krain jutrzenki?
Jak pies, za twoją szatą idzie Przeznaczenie;
Radość i klęski natraf lecą z twojej ręki.
I bezodpowiedzialnie rządzi twe skinienie.
Po trupach, z których szydzisz, stawiasz swoje kroki,
Groza nie najmniej wdzięcznym jest z twoich klejnotów,
A mord między najdroższe twe wliczon breloki
Na wzdętem dumą łonie pobrzękiwać gotów.
Jednodniowy gość ziemi — śmiertelnik olśniony —
Płonie w twych żarach, mówiąc: „Świeć się ogniu jasny!“
Nad drogiem ciałem w dreszczach miłości schylony,
Jest on jak konający, co kopie grób własny.
Co mi — czy Nieb czy piekieł wydała się sfera —
Cherubie prosty, szczery, a grozą owiany!
Gdy twój wzrok, uśmiech, noga przedemną otwiera
Kraje nieskończoności błogiej a nieznanej?