Wątły atleta życia, znajdzie on w mej czarze
Oliwę, jaką członki krzepią zapaśnicy.
Jak z rąk Wiecznego Siewcy kosztowne nasiona,
Upadnę, ja, ambrozyi z łona roślin rosa,
W twą pierś, by z naszych związków poezja zrodzona,
Jak kwiat rzadkiego krzewu strzeliła w niebiosa!
Często w wieczór, przy błysku, co miga czerwono,
Gdy wiatr dmie i potrząsa latarnią oszkloną,
Gdzieś na przedmieściu starem, w ulic sieci krętej,
Kędy kipią ludzkości burzliwe fermenty,
Zobaczysz gałganiarza. — Idzie zadumany,
Jak poeta, łbem trzęsie, zawadza o ściany,
Lekceważy policję, niby swe poddane,
I w wielkie plany serce wylewa wezbrane.
Składa przysięgi, wzniosłe dyktuje ustawy,
Podłych w proch strąca, ofiar podtrzymuje sprawy,
I pod niebem, zwieszonem jak baldachim jasny,
Upaja się wielkością cnoty swojej własnej.