cierpieniach, które ani na chwilę nie zdołały jéj odjąć anielskiéj słodyczy i pokoju duszy, a czarna córki ś. Wincentego sukienka była jéj szatą śmiertelną.
Tak więc z całego szczęścia, które Antoniewiczowi pierwsze kroki życia kwiatami usłało, pozostała smutna ruina, kilka drogich mogił, na których klęczał teraz sam jeden, z sercem osieroconém, obumarłém w boleści, z okiem wypłakaném, którego już nawet nie wilżyła łza ulgę niosąca. Ale w téj strasznéj puszczy, jaką świat został dla niego, w téj grobowéj ciszy, jaka go otaczała, posłyszał głos boży wzywający go do stóp krzyża, ujrzał na niebie czarnemi chmurami okrytém wschodzącą nowego życia jutrzenkę. Zrozumiał on ten głos i poszedł za nim bez wachania. Pożegnał nazawsze wioskę rodzinną, miejsce wspomnień ubiegłego szczęścia i przecierpianych bolów, złożył na piersiach dzienniczek ręką żony pisany jako najdroższą po niéj pamiątkę i z błogosławieństwem ukochanéj matki, która w klasztorném zaciszu[1] przetrwała wszystkie
- ↑ Wzorem świątobliwych prababek naszych matka ś. p. ks. Antoniewicza widząc zapewniony los dzieci w r. 1837 zamieszkała w klasztorze PP. Benedyktynek we Lwowie, oddana wyłącznie modlitwie i dobrym uczynkom. Gdy syn jéj najukochańszy doznawszy wszystkich pociech i goryczy życia składał Bogu w ofierze swe zbolałe serce, ona utwierdziła go w tém świętém postanowieniu, ona wypłakała, wymodliła dla niego błogosławieństwo Boże w tym nowym zawodzie. Odtąd niczego już nie pragnęła na ziemi, jak tylko aby być mogła na mszy ś. przez syna odprawianéj. Nie doczekała jednak i téj pociechy, na kilka bowiem miesięcy przed jego wyświęceniem na kapłana t. j. w lutym 1844 umarła, błogosławiąc zdala świętéj drodze otwierającéj się przed nim.