Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 150.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaśmiała się i wsunęła mi rękę pod ramię.
— Odprowadź mię, pan, proszę, do kapitana Bailey.
Spełniłem, czego żądała, z powagą i wróciłem natychmiast na naszą kozetkę marzyć o tem, co zaszło między nami.
Wtem stanęła przede mną uśmiechnięta, prowadzona przez niemłodego już mężczyznę, który dotąd grał w winta.
— O, jest tutaj śmiały młodzian — powiedziała. — Pan Chestle pragnął pana poznać.
Z przyjemnością, serdecznie uścisnąłem dłonie tego przyjaciela domu, który się mną widocznie zainteresował.
— Miło mi poznać pana — zapewniał pan Chestle. — Podziwiam pański gust, młody człowieku. Jestem kupcem i w moim sklepie znajdziesz pan wytworny towar. Polecam się łaskawym względom, gdy zabłąkasz się w mojej dzielnicy.
Gorąco potrząsnąłem kilkakrotnie rękę tego szlachetnego człowieka, czułem się szczęśliwy jak we śnie. Jeszcze raz walcowałem z panną Larkins, która mię nazwała wybornym tancerzem, i wróciłem do domu w stanie upojenia, bujając gdzieś w obłokach i nie widząc ziemi.
Upłynęło dni kilka. Biegałem po ulicach i koło ich domu, lecz nie mogłem jej nigdzie spotkać. Zwiędły kwiatek nie koił już mojej tęsknoty.
— Wiesz, czyj ślub jutro? — zapytała Ania któregoś dnia podczas obiadu.
— Nie twój przecie? — odparłem.
Roześmiała się serdecznie.
— No, i nie twój, Dewi, lecz starszej panny Larkins.
— Z kapitanem Bailey — wyjąkałem, czując dziwne odrętwienie.
— Nie, z panem Chestle, kupcem. Bardzo bogaty człowiek.
Zadzwoniło mi w uszach, zaszumiało w głowie, nie miałem siły poruszyć się z miejsca. Przez parę tygodni cho-