Odzież jego wydawała się dziwaczną i niezwykłą; takie ubranie nosili wiele lat temu. Starzec cały przyodziany był w suknie cynamonowego koloru, w rękach trzymał takiejże barwy laskę, która mu służyła za podparcie. Gdy dziwaczny gość uderzył nią o podłogę, roztworzyła się i zmieniła w krzesło rozkładane, na którem usiadł sobie najspokojniej.
— Patrz! rzekł woźnica do żony. Tak znalazłem go siedzącego przy drodze. Siedział wyprostowany, jak słup wiorstowy. I głuchy też także, jak słup.
— Jakto, pod gołem niebem, Janie?
— Tak, pod gołem niebem, potwierdził Jan, — o zmierzchu. — „Opłata za przewóz“ — powiedział, podając mi ośmnaście pensów, poczem wdrapał się na wóz. I tak dojechaliśmy do domu.
— Więc chyba ma zamiar odejść, Janie?
Ale gdzież tam! Nieznajomy zamierzał tylko przemówić.
— Pozwólcie mi pozostać, dopokąd po mnie nie przyjdą, rzekł krótko. Nie zwracajcie na mnie uwagi. Z temi słowy zaczął szukać czegoś w swych głębokich kieszeniach. Z jednej wyciągnął okulary, z drugiej książkę i zajął się, jak gdyby nigdy nic, czytaniem, zupełnie nie obawiając się Boksera, jakby to było małe jagnię. Woźnica i jego żona z trwogą popatrzyli na siebie.
Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.