Smutne oczy Kaleba zajaśniały, gdy wziął kwiat i dziękował furmanowi.
— Drogo zapłacono, Kalebie, strasznie drogie kwiaty w tej porze roku.
— Cóż to szkodzi! Dla mnie tanim będzie bez względu na cenę — odrzekł człowieczek. — Cóż masz jeszcze, Janie?
— Koszyczek — oto jest!
„Dla Kaleba Plemmera“ — przeczytał, sylabizując fabrykant zabawek, — „z pieniędzmi“. Z pieniędzmi, Janie? Nie sądzę, żeby ta przesyłka była dla mnie.
— „Ostrożnie“ — poprawił woźnica, zaglądając przez ramię Kaleba. — Skądże wziąłeś, że tu napisano pieniądze?
— A — naturalnie! podchwycił Kaleb. — To prawda. „Ostrożnie.“ Tak, tak, to mój pakunek. Mógłby być istotnie z pieniędzmi, gdyby mój drogi syn żył jeszcze w bogatej południowej Ameryce. Kochałeś go, jak rodzonego syna, prawda? Nie masz potrzeby zapewniać mnie o tem. Wiem sam. „Kalebowi Plemmerowi. Ostrożnie.“ Tak, tak wybornie, to koszyczek ze szklannemi oczami lalek dla mej córki. Oj, chciałbym, żeby w tym pakunku był jej wzrok!
— I jabym chciał, żeby tak było lub być mogło! — zewołał woźnica.
— Bóg zapłać — rzekł mały człowiek. — Mówisz z serca. Okropnie pomyśleć, że ona
Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.