ton, handlarz zabawek, był człowiekiem, któremu rodzice i opiekunowie źle wybrali powołanie. Gdyby w młodych latach zrobili z niego lichwiarza, krętacza, plenipotenta — policyanta lub maklera, toby całą swoją nienawiść wywarł na klientów i nasyciwszy się wszelkiego rodzaju niegodziwościami, możeby z czasem stał się bardziej ludzkim, poprostu dla odmiany i rozmaitości. Ale zmuszony do spokojnego zajęcia handlarza zabawek, stał się domowym ludożercą, który żył z tego, co na dzieciach zarobił a miał ku nim nieubłaganą nienawiść. Wszystkie zabawki były mu wstrętne, za nic na świecie nie kupiłby z nich żadnej; ze złośliwością nadawał zwierzęcy wygląd dzierżawcom z tektury, którzy wieźli świnie na jarmark, heroldom, którzy głosili stratę sędziowskiego sumienia, staruszkom na sprężynach, robiącym pończochy; sklep jego roił się odpychającymi potworami. Tu czerwieniły się w odrażających maskach wstrętne, włochate, czerwonookie straszydła, wyskakujące z pudełek, papierowe węże w postaci wampirów, szatańskie potwory, które nie dawały się ułożyć. Wszystkie te mechaniczne zabawki, wyskakując za pomocą sprężyn ze swoich pudełek, miały tę właściwość, że przerażały dzieci, co właścicielowi magazynu sprawiało ogromną uciechę. Była to dla niego jedyna ulga, jedyne ochronne ujście jego niechęci ku ludziom.
Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.