— Czy chcesz powiedzieć, że w istocie tego niema?
— Niema?! — zawołał Teklton z przerywanym ostrym śmiechem. — Czego niema?
Janowi przyszła na myśl chętka dodania: „niema w niej szalonej miłości dla ciebie.“ Lecz spojrzawszy na pół zmrużone i jakby mrugające nań z ponad podniesionego kołnierza płaszcza oko, zmiarkował, że w tym człowieku niema nic pociągającego, nic, coby szaloną miłość obudzić mogło i dokończył całkiem inaczej:
— Więc ona nie wierzy temu, co mówi?
— Ach, niegodziwcze! Ty żartujesz, — rzekł Teklton.
Woźnica nie pojął całkowicie znaczenia tych słów, spojrzał jednak tak poważnie, że gość mimowoli musiał wytłómaczyć się.
— Patrzże, przemówił, podnosząc palce lewej ręki i uderzając o palec wskazujący dla lepszej jasności. — Oto — ja, Teklton, we własnej osobie. Mam zamiar ożenić się z młodą ładną kobietą, — tu dotknął się małego palca, wyobrażającego narzeczoną: dotknął nie delikatnie, lecz gburowato, z poczuciem siły. — Mam możność spełnienia mego zamiaru i spełnię go. To mój kaprys. Ale... popatrzno tam!
Wskazał na Dot, która w zamyśleniu siedziała przy ogniu, opierając pełny podbródek na ręku, nie odwracając oczu od jaskrawego
Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.