Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzom rad, że przeszło — zamruczał Teklton, obrzucając izbę swem badawczem okiem. Radbym wiedział, gdzie to zniknęło i co to było?.. Hm... Chodźmy, Kalebie! Kto to tam z temi siwemi włosami.
— Nie wiem, panie — szeptem odpowiedział Kaleb. — Nigdy w życiu go nie widziałem. Doskonała figura na dziadka do orzechów, zupełnie nowy! Z rozcięciem przez głowę aż do kamizelki byłby przewyborny.
— Niedość brzydki — zauważył Teklton.
— Albo choćby na pudełko do zapałek, ciągnął Kaleb, pogrążony w spostrzeżeniach — co za model! Wypróżnić mu głowę, aby tam nakłaść zapałek; podnieść do góry pięty, do pocierania, jakaby to wspaniała była zapalniczka do upiększenia kominka w izbie szlachcica!
— Niedość potworny, ani w połowie nawet, odparł Teklton. — Zupełnie nic w nim niema interesującego! Chodźmy! Bierz to pudło! No, spodziewam się, że pani już się uspokoiła.
— O, wszystko już przeszło, przeszło zupełnie! — odrzekła młoda kobieta spiesznie, posyłając mu ręką pożegnanie, aby odszedł nareszcie. — Dobranoc.
— Dobranoc! — odpowiedział gość. — Bywaj zdrów, Janie Piribingl! Nieś ostrożnie pudełko, Kalebie. Śmierć cię czeka, jeśli je upuścisz. Ciemno, choć oko wykol, pogoda gorsza niż przedtem, bądźcie zadowoleni. Dobranoc!