Niktby go nie mógł podejrzewać o upodobanie w śpiewie, do tego stopnia radość nie odpowiadała jego powierzchowności.
— Nie w głowie mi śpiew — ciągnął dalej. — Bardzom rad, że ty śpiewać możesz. Spodziewam się, że możesz równocześnie i pracować. Ale wątpię, czy ci to trochę nie przeszkadza.
— Gdybyś tylko mogła zobaczyć, Berto, jak on mruga na mnie, szepnął Kaleb do córki. — Taki z niego żartowniś! Nie znając go, można myśleć, że mówi seryo. A możeś i ty to samo pomyślała?
Ślepa dziewczynka uśmiechnęła się i wstrząsnęła główką.
— Śpiewającego ptaka i to jeszcze znaglać trzeba do śpiewu — mruczał handlarz zabawek. — I naraz sowie, która śpiewać nie umie i nie powinna, przychodzi fantazya wywodzić trele. Skąd się to wzięło?
— Jaką chytrą minę ma on w tej chwili — znów szepnął ojciec córce. — Prawdziwa uciecha!
— O! pan zawsze przynosi nam ze sobą radość i wesele! zawołała uśmiechnięta Berta.
— A i tyś tu — zauważył Teklton. — Biedna idyotka! — I w rzeczy samej uważał ją za idyotkę, bezwiednie lub też świadomie za idyotyzm biorąc jej przywiązanie do siebie.
— No — kiedy już tu jesteś, to jakże się miewasz? ciągnął handlarz zwykłym swym grubym głosem.
Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.