Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trudno zrozumieć, co to za człowiek — ciągnął Jan, patrząc nieruchomo w dal, na drogę. — Nie sądzę, ażeby był złym...
— Stanowczo nie! Ja... ja pewna jestem, że nie mamy czego się obawiać.
— Doskonale! — wymówił mąż, patrząc jej w oczy, po takiej stanowczej odpowiedzi. — Rad jestem, żeś tego pewna, bo to potwierdza moje domniemanie. Jednakże dziwna rzecz, z jakiej racyi przyszło mu do głowy u nas się osiedlić? Czy nie wydaje ci się to dziwnem? Wszystko to złożyło się tak jakoś dziwacznie!
— Bardzo dziwacznie — wymówiła Dot cichym, ledwo dosłyszalnym głosem.
— Z tem wszystkiem, dobry to starzec — i płaci nam, jak prawdziwy szlachcic; dlatego myślę, że mu można zawierzyć. Dziś właśnie rano mieliśmy ze sobą długą rozmowę. Powiedział, że lepiej mnie słyszy, bo przywykł do mego głosu. Wiele mi opowiadał o sobie, ja znów mówiłem mu o nas, a on zadawał mi przytem mnóstwo pytań. Wytłumaczyłem mu, że, jak ci to wiadomo, jeżdżę w dwóch kierunkach, zajmując się swoim rozwozem; jednego dnia jadę na prawo od naszego domu i wracam stamtąd; drugiego dnia ne lewo i napowrót (boć on nie tutejszy i nieznane mu są nazwy w naszej okolicy). „To znaczy, że dziś wieczór jedną mamy drogę — rzekł — a myślałem, że całkiem w inną stroną pan jedzie. To wybornie!