Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.

twarzy jasno pokazywał, że z radością skręciłby szyję żartującej Dot.
— Ach, droga — nie krępując się tem wcale, mówiła Dot — przypomnij sobie, jakeśmy obie marzyły w szkole o naszych przyszłych! Jak młodym, wesołym, pięknym i dziarskim wyobrażałam sobie mojego! Co zaś do Mey! Ach, Boże, Boże! Już nie wiem, czy mam płakać, czy śmiać się, gdy pomyślę, jak głupiemi dziewczętami byłyśmy obie!
Mey jednak widocznie wiedziała, co ma robić, bo krew uderzyła jej do głowy, a oczy napełniły się łzami.
— Czasami wybierałyśmy sobie narzeczonych z pośród znajomej młodzieży — ciągnęła pani Piribingl. — Ani na myśl nam nie przyszło, jak mogą złożyć się okoliczności. Ja, np. nigdy nie myślałam o Janie, doskonale to pamiętam; ani przez chwilę. A gdybym zażartowała z ciebie, że ty wyjdziesz za pana Tekltona, to napewno dostałabym szturchańca. Przyznaj się, Mey? Chociaż Mey nie powiedziała „tak“, nie powiedziała także i „nie“, ani nie wyraziła przeczenia żadnym znakiem.
Teklton hałaśliwie zaśmiał się na cały głos. Jan Piribingl wtórował mu ze swem zwykłem dodrodusznem zadowoleniem; ale cichy jego śmiech całkowicie zagłuszył gruby ryk Tekltona.
— A przecież nie stanęło na waszem. Najspokojniej wpadłyście w nasze ręce, jak widzi-