Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

przejść koło ganku tam i napowrót, gdy zobaczył handlarza zabawek, trzęsącego się na drodze w swoim powoziku. Gdy ekwipaż podjechał bliżej, Jan zauważył, że Teklton był przybrany strojnie do ślubu, a koniowi upiększył głowę kwiatami i wstęgami. Koń był podobniejszy do narzeczonego niż pan jego, którego na pół zakryte oko bardziej niż przedtem odznaczało się nieprzyjemnym wyrazem. Ale woźnica nie zwracał na to wielkiej uwagi. Jego myśli co innego zajmowało.
— Janie Piribingl! — wymówił tonem współczucia gość. — Jakże się czujesz, przyjacielu, dzisiejszego rana?
Źle noc spędziłem, panie Teklton — odpowiedział woźnica, potrząsając głową — bo byłem bardzo rozstrojony. Czy nie mógłbyś pan ofiarować mi pół godziny na rozmowę w cztery oczy?
— Po to też przyjechałem, — powiedział Teklton, wysiadając z powoziku, — nie zajmuj się mym koniem. Będzie stał spokojnie, przywiązany lejcami do tego słupa, jeśli mu dasz trochę siana.
Gdy woźnica przyniósł garstkę siana ze stajni i dał ją koniowi, wszedł z gościem do domu.
— Zdaje się ślub pana naznaczony nie wcześniej jak na południe? — zapytał.