— Janie Piribingl — szepnął gość na ucho gospodarzowi — mam nadzieję, że nic złego nie stało się tu tej nocy.
Woźnica szybko zwrócił się ku niemu.
— On się gdzieś ukrył i okno na rozścież otwarte, — rzekł Teklton. — Nie widzę żadnych śladów, okno prawie na jednym poziomie z ogrodem, ale lękam się, czy nie było tu jakiej... jakiej kłótni, hę?
Prawie zupełnie zamroczył swoje oko i wpił się niem w Jana, przyczem skrzywił twarz i zgiął swą postać, jakby chciał siłą wycisnąć prawdę z Jana Piribingla.
— Nie obawiaj się pan, rzekł tenże. — Nieznajomy wszedł do tej izby zeszłej nocy bez wszelkiej dla siebie krzywdy, bez wszelkiej obrazy z mej strony ani słowem ani czynem i nikt od tej chwili do niego nie zachodził. Znikł stąd z własnej dobrej woli. Ja z radością wyszedłbym za ten próg, aby do końca życia żebrać jałmużny, idąc od domu do domu, gdybym mógł zmienić to, co zaszło i sprawić, aby ten człowiek nigdy był do nas nie wchodził. Ale przyszedł i odszedł. I nic już mnie z nim nie wiąże.
— O, naturalnie. Według mnie odczepił się dość tanio, — powiedział Teklton, biorąc krzesło.
Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.