— Siebie samego oceniłem dobrze, poznałem swój charakter, wiedziałem, jak silnie kocham Dot i jak szczęśliwym z nią być mogę — mówił Jan dalej. — Ale nie dość myślałem o niej.
— Rozumie się — potwierdził Teklton. — Niestałość, lekkomyślność, chęć podobania się! Nie brałeś tego w rachubę. Wszystko to przeoczyłeś! Aha!
— Nie powinienbyś pan przerywać mi — z pewną surowością zauważył woźnica — zanim pan nie zrozumiesz słów moich, a dalekim jesteś od tego. Jeślibym wczoraj jednem uderzeniem położył człowieka, który ośmieliłby się powiedzieć o niej choć jedno złe słowo, to dziś podeptałbym go nogami, choćby był moim rodzonym bratem.
Handlarz zabawek popatrzył na niego ze zdziwieniem, tymczasem Jan mówił dalej łagodniejszym tonem.
Pomyślałem o tem, żem oderwał Dot — w jej latach, przy jej piękności — od młodych przyjaciół i wielu zabaw, których była ozdobą, od wesołych zebrań, gdzie jaśniała jak najświetniejsza gwiazda, żeby ją zamknąć w swym ponurym domu i zmusić do zadowolenia się mojem nudnem towarzystwem? Czyż pomyślałem, jak mało odpowiadam jej żywej, dzielnej naturze, jak musi być nudny i nieznośny nierozgarnięty mężczyzna dla kobiety bystrego
Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.