baczyła przez okno Kaleba Plemmera, który prowadził swoją niewidomą córkę. Na ten widok rozbudziło się w niej uczucie przyzwoitości; po kilku minutach stała już, milcząc, z otwartemi ustami, a potem rzucając się do kołyski, w której spał mały, zaczęła kręcić się jak w tańcu św. Wita, podrzucała rękami i nogami, wciskała twarz i głowę w pościółkę, widocznie znajdowała wielką ulgę w tych niezwykłych ruchach.
— Maryo — pytała Berta, wchodząc do izby — tyś nie na weselu?
— Mówiłem, że tam nie będzie was — rzekł Kaleb. — Słyszałem gadanie o tem wczoraj wieczorem. Ale upewniam panią — wyszeptał mały człowieczek delikatnie biorąc gosposię za ręce — nie dałem wiary temu, co mówią niektórzy ludzie. Nie wierzę im. Przyznaję, niczem jestem, lecz wpierw dałbym się rozerwać w kawałki, niżbym uwierzył jednemu złemu słowu na niekorzyść waszą.
Pochwycił ją obiema rękami i przytulił do siebie, jak tuli dziecko lalkę.
— Berta nie mogłaby dziś pozostać w domu — mówił Kaleb. — Bała się usłyszeć dźwięku dzwonów, bała się, że nie zniesie tak blizkiej obecności nowożeńców w dniu wesela. Dlatego wcześniej wyszliśmy z domu i tu zaszli. Ciągle myślałem o tem, com zrobił — odezwał się znów ojciec po krótkiem milczeniu; — obwiniałem siebie dotąd, aż przestałem rozumieć,
Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.