ledwie was ochroni od deszczu i wiatru. Źle też zaopatrzone od niepogody, Berto — mówiła Dot cichym, wyraźnym głosem, — jak twój biedny ojciec w swym płaszczu z rogoży.
Niewidoma z silnem wzruszeniem wstała i odprowadziła na stronę żonę woźnicy.
— A te podarki, tak mi drogie, tak prawie zawsze zgodne z memi pragnieniami, któremi tak bardzo się cieszyłam — wymówiła drżąc — skąd pochodziły? Czy to nie tyś mi je przysyłała?
— Nie.
— Któż więc?
Dot zauważyła, że Berta już odgadła, więc milczała. Ślepa dziewczynka znów zakryła twarz rękami, ale już teraz z całkiem innym wyrazem.
— Droga Maryo, jeszcze chwileczkę. Zgadzasz się? Odejdźmy dalej. Mów do mnie pocichu. Tyś prawa, wiem. Ty mnie nie zwiedziesz, nieprawdaż?
— Nie, Berto, nie zwiodę.
— Niewątpliwie, pewna tego jestem. Ty zbyt litujesz się nademną, aby to uczynić. Maryo, spojrzyj w tę stronę pokoju, w której byłyśmy przed chwilą — tam, gdzie siedzi mój ojciec — mój ojciec, który ma dla mnie tyle miłości i współczucia — i powiedz mi, co widzisz?
Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.