— Jeśliby mój chłopiec żył jeszcze w bogatej południowej Ameryce... — wymówił Kaleb, drżąc całem ciałem.
— On żywy! — krzyknęła Dot, odejmując ręce od jego oczu i klaszcząc w ręce — spojrzyj na niego! Oto jest przed tobą zdrów i cały! Twój rodzony, miły syn! Twój rodzony, miły, żywy i kochający brat, Berto!
Cześć i chwała małej istotce za jej zachwyt! Cześć i sława jej łzom i śmiechowi w chwili, gdy ojciec, syn i córka ściskali się wzajemnie. Cześć i chwała tej serdeczności, z jaką Dot przyjęła ogorzałego marynarza i nie odwróciła się, gdy zapragnął ucałować jej purpurowe usteczka i pozwoliła mu uścisnąć się.
Cześć i sława wreszcie kukułce, która wyskoczyła ze zwodzonych drzwiczek maurytańskiego pałacyku i przekukała dwanaście przed zgromadzonem towarzystwem, jakby szalona z radości.
Wchodzący woźnica cofnął się. I nic dziwnego; na żaden sposób nie spodziewał się znaleźć u siebie takiego licznego zgromadzenia
— Patrz, Janie! — zawołał Kaleb, nie posiadając się z radości — patrz tu! Mój rodzony chłopiec z bogatej południowej Ameryki! Mój syn rodzony! Ten sam, któregoś swoim kosztem w daleką drogę zaopatrzył! Ten sam, dla którego byłeś zawsze takim serdecznym przyjacielem.
Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.