Podczas ostatnich kilku dni słabł coraz widoczniej; teraz leżał na sofie przy otwartem oknie, wpatrzony w zachodzące słońce. Matka czytała mu nagłos biblję, ale kiedyśmy weszli, zamknęła książkę i wyszła na nasze spotkanie.
— Właśnie tłumaczyłam Williamowi, — rzekła, — że musimy za wszelką cenę wywieźć go za miasto, na wieś, aby wydobrzał. On nie jest chory, pan wie, tylko osłabiony, zwłaszcza że ostatnio tak się przepracowywał. — Biedaczka! Łzy, które potoczyły się po jej palcach, kiedy się odwróciła, udając, że poprawia czepek, nazbyt jasno świadczyły o bezowocności tej samoobłudy.
Bez słowa siedzieliśmy u wezgłowia sofy, nasłuchując, jak cicho i w jak zawrotnem tempie ulatnia się życie z piersi gasnącej w naszych oczach istoty. Z każdym oddechem tętno serca słabło.
Chłopiec podał nam prawą dłoń, lewą uchwycił się ramienia matki, gwałtownie przyciągnął ku sobie i gorąco ucałował jej twarz. Nastąpiła chwila ciszy. Opadł na poduszkę i przeciągłem, poważnem spojrzeniem śledził rysy kobiety.
— Williamie, Williamie! — wyszeptała matka — nie patrz tak na mnie, mów, mów, najdroższe dziecko!
Chłopiec uśmiechnął się z wysiłkiem, ale po chwili wrócił poprzedni wyraz twarzy: to samo chłodne, poważne zapatrzenie.
— Williamie, najdroższy Williamie! podnieś się; nie patrz tak na mnie, dziecko — błagam, nie patrz! Boże, Boże — co ja pocznę! — zawołała wdowa, załamując ręce w rozpaczy — mój chłopiec najdroższy — umiera! —
Strona:PL Karol Dickens - Cztery siostry.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.