do domu — prosto z szynku, pijany — rychło w czas, aby ujrzeć jej śmierć.
Wybiegł na ulicę. Wyrzuty sumienia, strach, wstyd — wszystkie te uczucia kłębiły się w jego duszy. Oszołomiony trunkiem, ogłuszony sceną, świadkiem której był przed chwilą, powrócił do szynku. Pochłaniał szklankę po szklance. Krew uderzyła mu do głowy i wirowała w mózgu. Śmierć! Wszyscy umierają, dlaczegóżby nie ona? Była dla niego nazbyt dobra: często mu to wyrzucali jej krewni. Przekleństwo na nich! Kto ją opuścił, jak nie oni? Kto ją porzucił na płacze i smutki? Już nie żyła — może jest szczęśliwa. Lepiej tak, niż inaczej. Jeszcze jedna szklanka — jeszcze jedna! Hurra! Wesołe to było życie, póki trwało; on zaś gotów był za wszelką cenę przedłużyć szczęśliwe chwile do nieskończoności.
Czas upływał; troje dzieci, osieroconych przez śmierć matki, wyrosło, przestały być dziećmi. Ojciec się nie zmienił — był tylko uboższy, bardziej zaniedbany, ale po dawnemu zapijał się na śmierć. Chłopcy dawno uciekli z domu; przytuliła ich ulica. Dziewczyna pozostała, pracowała ciężko, więc groźbą, prośbą i pięścią można było zawsze wydębić kilka groszy na wódkę. Wszystko szło po dawnemu, a żyło się wesoło, wesoło!
Pewnego wieczora, wcześnie, o dziewiątej — bo dziewczyna chorowała od szeregu dni, skutkiem czego nie było skąd wziąć pieniędzy na trunek — wyrodny ojciec dążył do domu, rozważając w myśli, że, jeżeli córka ma pracować i zarabiać, trzeba będzie zwrócić się do parafjalnego lekarza, albo przynajmniej od niej się dowiedzieć, co jej może przy-
Strona:PL Karol Dickens - Cztery siostry.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.