białej twarzy — jedna z tych młodych niewiast, które, niewiadomo dlaczego, przywodzą na myśl zimną cielęcinę. Służąca wyszła i po chwili pojawiła się niania, trzymając na ręku malutkie zawiniątko, okryte błękitnym płaszczem z białem futrzanem bramowaniem. Było to dziecko.
— Patrz, wuju, — rzekł pan Kitterbell, podnosząc tę część płaszcza, która zakrywała twarz małego potworka. — Do kogo on jest podobny? — zapytał z triumfem.
— Niech pan rozsądzi, do kogo? — rzekła tonem wyzywającym pani Kitterbell, biorąc męża pod rękę i spoglądając w twarz Dumps’a z takiem zaciekawieniem, na jakie tylko było ją stać.
— Mój Boże, jaki on jest mały! — zawołał uprzejmy wujaszek, cofając się o kilka kroków z dobrze udanem zdziwieniem. — Potwornie mały chłopak!
— Myślisz tak, wuju? — zapytał nieszczęśliwy siostrzeniec, niepokojąc się zlekka. — Jest teraz olbrzymem w porównaniu z tem, czem był dawniej — prawda, nianiu?
— Kochane dziecko, — rzekła niania, tuląc do siebie wychowanka i omijając w ten sposób pytanie — nie żeby jakieś skrupuły nie pozwalały jej stwierdzić faktu, ale poprostu, nie mogła się wyrzec datku w wysokości połowy korony, jaki miała otrzymać od każdego z gości.
— No, tak, ale do kogo chłopiec jest podobny? — nalegał Kitterbell.
Dumps przyglądał się różowej masie mięsa, kombinując tymczasem, jakby tu dokuczyć młodocianym rodzicom.
Strona:PL Karol Dickens - Cztery siostry.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.