Strona:PL Karol Dickens - Cztery siostry.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

słysząc, pani Kitterbell pochwaliła ich za rycerskość. Zieleniarz biegał, pchał się, pocił się, sapał, a podczas tego biegania i sapania przyszła mu do głowy myśl, że swoje siedem pensów i sześć szylingów zapracować musi ciężko. Młode panny nie jadły wiele, obawiając się, że to będzie wyglądało nieromantycznie, a mężatki zażerały się na całego, lękając się, że wyjdą głodne. Wypito dużo wina, ludzie śmieli się, rozmawiali — aż serce skakało z uciechy.
— Proszę o ciszę! — odezwał się z namaszczeniem pan Kitterbell, powstając z miejsca. — Moja droga (te słowa były przeznaczone dla żony, która siedziała na drugim końcu stołu), moja droga, zajmij się panią Maxwell, mamą i innemi zamężnemi paniami, a panowie zechcą skłonić panny, aby napełniły swe szklanki po brzegi!
— Panowie i Panie! — rzekł długi Dumps ponurym, pogrzebowym głosem, powstając z krzesła, jak duch w „Don Juanie“ — będziecie łaskawi napełnić szklanki. Chciałbym zaproponować toast.
Nastąpiła chwila martwej ciszy, wino pociekło do szklanek. Wszyscy przybrali poważne miny.
— Panowie i Panie, — powoli, złowieszczo mówił Dumps — wobec tego, że... — (tu pan Danton wyrzucił z krtani dwa donośne tony, francuskiego rożka. Nerwowy mówca drgnął, jak rażony prądem elektrycznym. Słuchacze konali ze śmiechu).
— Spokój! Spokój! — wołał mały Kitterbell, z trudem powstrzymując śmiech.
— Spokój! — powtórzyli panowie.
— Danton, ci-cho! — rzekł wyraziście jeden z przyjaciół chodzącego francuskiego rożka, dając mu znak z końca stołu.