zamożnym kupcem; był tak dalece pozbawiony taktu, że bez najmniejszego skrupułu dawał poznać ludziom swój hańbiący stan i nigdy nie usiłował wznieść się ponad poziom swego zajęcia: „stąd miał pieniądze i nic go nie obchodzi, czy kto wie o tem, czy nie“.
— A! Flamwell, drogi chłopcze, jak się masz? — powitał pan Malderton małego, tłustawego jegomościa w zielonych okularach. — Otrzymałeś moje zaproszenie?
— Tak — i właśnie dlatego jestem tutaj.
— Słuchaj, czy przypadkiem nie znasz tego Sparkinsa z nazwiska? Przecież znasz wszystkich?
Pan Flamwell był jednym z tych wszechwiedzących ludzi, których spotyka się od czasu do czasu w towarzystwie i którzy udają, że mają piramidalne znajomości, a w rzeczywistości nie znają kulawego psa. U Maldertonów, gdzie historje o wielkich osobistościach znajdowały nader chętny posłuch, cieszył się specjalnemi względami; a wiedząc, z jakimi ludźmi ma do czynienia, wyzyskiwał w sposób nieumiarkowany ich łatwowierność i swoje talenty. Miał specyficzny dar zamykania największych kłamstw w nawiasy i wygłaszania ich tak, jakgdyby się obawiał, aby go nie posądzono o egoizm.
Wprawdzie nazwisko brzmi dla mnie obco, — odpowiedział ściszonym tonem a na twarzy jego odmalowała się majestatyczna powaga. — Tem niemniej muszę go znać osobiście. Wysoki?
— Średniego wzrostu, — odpowiedziała panna Teresa.
— Brunet? — zaryzykował Flamwell.
Strona:PL Karol Dickens - Cztery siostry.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.