Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/100

Ta strona została przepisana.

zaczął płakać i dopóty nie przestał, aż go wynieśli. Nawet i potem w czasie całego trwania obrzędu rozlegał się w kościele krzyk dziecka raz głośno, to znów ciszej, co tak dalece rozstroiło czułe damy, że pani Czykk wciąż posyłała dozorcę do mamki z poleceniami, a panna Toks zapomniała otworzyć książkę do nabożeństwa, gdzie należało i dawała księdzu niewłaściwe odpowiedzi. Pan Dombi nie zmienił swej dżentlmeńskiej obojętnej miny i w kościele od tego powiało jeszcze większym chłodem, a przy czytaniu modlitw widać było oddech pastora.
Gdy już wszystko skończono, pan Dombi wziął miss Toks pod rękę i zaprowadził do zakrystyi, gdzie objaśnił pastorowi, że miałby za szczęście prosić go do siebie na ucztę, gdyby nie opłakane gospodarstwo jego domu. Po podpisaniu metryk, zapłaceniu za chrzest — towarzystwo znów zajęło miejsca w karetach i ruszyło z powrotem.
W domu spotkał je Wiliam Pitt, który najwyraźniej odwracał się od zimnych dań, odpowiednich raczej dla stypy, niż dla wesołych chrzcin. Po powrocie panna Toks ofiarowała chrześniakowi srebrną czarkę, a pan Czykk łyżkę, nóż i widelec w osobnym futerale. Ze swej strony pan Dombi dał pannie Toks bransoletę, którą ona przyjęła z wylewem głębokich uczuć wdzięczności.