do swego stanu, lecz dostają utrzymanie, poleciłem na wakujące miejsce starszego syna pani — który dziś już przyjęty w poczet wychowanków. Liczba syna pani zdaje mi się 147. Luizo — oddaj ją.
— 147 — rzekła pani Czykk. Mundur mają taki: ciepła kurtka i czapka granatowa z żółtą wypustką, czerwone wełniane pończochy i wązkie skórzane spodnie.
— No, Ryczards — mówiła panna Toks — winszuję. Dobroczynny tokarz! Jak się pani podoba?
— Wdzięczna jestem niewymownie panu, nigdy nie zapomnę dobrodziejstwa. Daj Boże panu w zdrowiu żyć długo.
W tym momencie Kocieł — takie przezwisko miał syn palacza — w uniformie wychowańca tokarza tak wyraźnie zjawił się w wyobraźni matki, że nie mogła łez wstrzymać.
— Cieszę się, że pani tak żywo radość swą odczuwa.
— Chwała Bogu, że na świecie są jeszcze wdzięczne serca.
Ryczards kłaniała się i dziękowała za łaski, lecz nie znajdując sposobu pozbycia się pomieszania na myśl o drogocennych skórzanych spodniach syna, zaczęła się cofać ku drzwiom i była bardzo rada, gdy wymknęła się z pokoju.
Temperatura, która w czasie pobytu mamki nieco się podniosła, spadła po jej wyjściu i ziąb
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/103
Ta strona została przepisana.