wszystko sprawiło, że Florcia wykonała groźny rozkaz i opowiedziała swoje dzieje wedle najlepszej wiedzy. Stara z uwagą wysłuchała do końca.
— Więc nazywasz się Dombi?
— Tak, babciu.
— Słuchaj zatem, panno Dombi — syczała dobra babcia — potrzebne mi twoje ubranie, twój kapelusz, dwie twoje spódniczki; możesz się bez tego obejść. No, rozbieraj się.
Florcia utkwiła oczęta w okropnej babie i z szybkością zaczęła drżącemi rączkami spełniać jej rozkaz. Gdy się już pozbyła ubrań, stara uważnie je obejrzała i widocznie rada była z ich stanu i ceny materyału.
— Hm! — bełkotała stara czarownica, skierowawszy straszne oczy na bladą twarzyczkę swej ofiary. — Nic więcej niema na tobie prócz trzewików. — Dawaj tu trzewiki.
Florcia prędko zdjęła trzewiki w nadziei, że dogodzi babie. Ta zaczęła szukać w kupie łachmanów i po chwili wyciągnęła stamtąd zabłocone jakieś ubranko, starą podartą salopkę z łatami i tysiącem dziur po bokach, jakąś startą obrzydliwą szmatkę zamiast kapelusza, wyciągniętą pewnie z pomyj lub kupy nawozu. Kazała Florci w to się ubrać i biedne dziewczę w nadziei uwolnienia zaczęło z pośpiechem się ubierać.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/118
Ta strona została przepisana.