Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/121

Ta strona została przepisana.

strzegła, że starucha wciąż stoi u płota, wygraża pięścią i przypomina swe nakazy. Florcia potem kilka razy się oglądała, lecz stara znikła, jakby się w ziemię zapadła. Zwolna poczęła Florcia przyglądać się i przysłuchiwać rozgwarowi ulicy, czekając niecierpliwie uderzeń zegara. Nareszcie zaczął bić trzecią. Florcia obejrzała się naokoło, postąpiła krokiem, lecz stanęła, bojąc się urazić pośpiechem wszechmocnych szpiegów starej czarownicy; przekonawszy się, że nikt jej nie śledzi, pospiesznie, jak tylko pozwalały wielkie dziurawe trzewiki, wybiegła za bramę, mocno trzymając w ręce skórkę króliczą. O kantorze ojca wiedziała tylko tyle, że należał do Dombi i Syna i że był znamienity w City. Mogła więc tylko pytać, jak trafić do Dombi i Syna w City, a że zwracała się z pytami do dzieci, bojąc się dorosłych, nie otrzymała dobrej informacyi. Rozpytując potem o City, dotarła zwolna do tej wielkiej części miasta, rządzonej przez lorda majora.
Zmęczona drogą, ściskiem, ogłuszona gwarem i turkotem, bojąc się o brata i zgubione piastunki, z trwogą w sercu o to, co się stało, a zwłaszcza znękana myślą o chwili, gdy stanie przed rozgniewanym ojcem w tej wstrętnej koszuli, Florcia nieraz zatrzymywała się z płaczem, czyniąc wylewem łez gorzką ulgę sercu. Ale tłum naówczas albo zgoła nie zwracał uwagi na żebraczkę w łachmanach, albo obojętnie