Grubas spojrzał jeszcze pilniej, widocznie zaambarasowany potarł kark tak, że kapelusz w tył się potoczył i krzyknął:
— Józef!
— Jestem, odrzekł wezwany.
— Gdzie ten sprytny malec, co dogląda towarów Dombi?
— Dopiero wyszedł drugą bramą.
— Wołaj go na chwilę.
Józef pobiegł i krzyczał głośno, a za chwilę powrócił z ładnym i wesołym czternastoletnim chłopcem.
— Pan zdaje się służy u Dombi?
— Tak, panie Klark.
— A spójrzno pan na nią.
Idąc za ruchem pana Klarka, chłopiec zbliżył się do dziewczynki, nie pojmując, co ma z nią począć. Florcia słyszała rozmowę i zrozumiała, że tu nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo i jej przygody zbliżają się ku końcowi. Spojrzawszy na ładnego i uśmiechniętego chłopca, doznała takiej pociechy, tak się ożywiła, że pobiegła ku niemu, gubiąc wstrętny trzewik po drodze i obiema rączkami porwała go za rękę:
— Zabłąkałam się! — zawołała. — Zabłąkałam się dziś rano, daleko stąd, ach, bardzo daleko! Wzięli mi moje ubranie — a teraz na mnie cudze ubranie, a nazywam się Florcia Dombi i jestem jedyną siostrą mego braciszka
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/123
Ta strona została przepisana.