Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/133

Ta strona została przepisana.

Jeszcze raz pożegnała go, gdy Zuzanna już umieściła ją w powozie i konie ruszyły, a ona wciąż ku niemu się zwracała z pozdrowieniami.
Walter z ganku wesoło jej odpowiadał, goniąc okiem oddalający się powóz, gdy drewniany miczman za nim też, zdawało się, słał pożegnalne pozdrowienia drogiemu gościowi, na nic innego nie zwracając uwagi. Wkrótce Florcia przybyła do domu ojcowskiego i weszła do biblioteki, gdzie znów panowało babilońskie zmięszanie języków. Powóz miał czekać „dla pani Ryczards“ — tajemniczo szeptała pokojówka do przechodzącej Zuzanny.
Powrót dziecka zbłąkanego wywarł małe wrażenie na rodzicu. Pan Dombi nigdy nie lubił córki, a teraz obojętnie pocałował ją w czoło i upomniał, żeby na przyszłość nie ośmieliła się opuszczać domu z niewierną służbą. Pani Czykk na chwilę przerwała swe utyskiwania na zepsucie natury ludzkiej, która nie umie kroczyć drogą cnoty, a choćby drogą Dobroczynnego Tokarza i przywitała kuzynkę, jak przystało prawdziwej Dombi. Panna Toks nastroiła uczucia swe na ten sam ton. Jedna Ryczards ulżyła sercu wesołymi okrzykami i łzami i uściskała dziewczynkę.
— Ach, Ryczards — z westchnieniem cedziła pani Czykk — niewdzięczność czerstwego serca nigdy się dobrze nie kończy. Co pani