Lecz ani tego ani dalszych dni panna Toks nie zwracała uwagi na majora. Dawniej niby niechcący zerkała ze swego okienka i rumieniąc się, odwzajemniała ukłony majora. Teraz — niestety! — najmniejszej nadziei nie czyniła miłośnikowi odpalonemu i wcale nie troszczyła się, czy patrzy czy nie patrzy. W jej domku widocznie zaszły zmiany. Major zauważył, że mieszkanko przybrało odświętny wygląd. W jednym pokoju zjawiła się nowa klatka z prętami złoconymi dla starego kanarka; kominek i stoły ozdobiły się ornamentami z różnobarwnego papieru; na oknach pojawiły się wazoniki z kwiatami, a sama panna Toks zaczęła brzdąkać na fortepianie, na którym obok girlandy groszku wonnego leżała otwarta księga nut, przepisana własnoręcznie przez panią domu. Na domiar zmian, panna Toks od pewnego czasu zaczęła przywdziewać żałobę z wielką starannością. To dało majorowi do myślenia, że sąsiadka otrzymała spadek i stała się niedostępną.
Nazajutrz po tej decyzyi major przy śniadaniu ujrzał straszne i dziwne zjawisko w bawialni panny Toks tak, że na pewną chwilę skamieniał z podziwu. Wnet porwał się, chwycił binokle i ze skupioną uwagą począł obserwować.
— Dziecko! dziecko! — zawołał, odejmując binokle — tysiąc przeciwko jednemu, że to dziecko!
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/140
Ta strona została przepisana.