— Czy choć cokolwiek podobny do matki, z którą nie zdążyłaś mnie zaznajomić?
— Wcale nie.
— Myślę, że była ładna.
— O, tak, biedna Fanni była wcale interesująca. Ale nie było w niej nic wzniosłego, nic nakazującego uległość, jakby to przystało żonie mego brata, a przytem mało miała mocy ducha, siły charakteru, niezbędnej dla żony takiego męża.
Panna Toks głęboko westchnęła.
— Zresztą była miła i bardzo uprzejma, a przytem dobra, ach, jak dobra była biedna Fanni.
— Aniołeczku ty mój! duszko — zawołała panna Toks, całując Pawełka. Istny portrecik swego ojczulka.
Gdyby major wiedział, ile nadziei, pragnień, planów unosiło się nad tą młodocianą główeczką; gdyby widział, jak powstawały i bujały w swych różnorodnych postaciach nad zmiętym czepkiem Pawełka... Zresztą — cóż? Oczyby mu wystąpiły z orbit. Ale rozpoznałby przynajmniej w chaotycznym tłumie tych rojeń promyki, oświetlające duszę miss Toks i zrozumiałby, jaka moc niezwalczona wlecze tę kobietę ku handlowej firmie Dombi i Syn. Jeżeliby sam młodzieniec o północy ocknął się ze snu i ujrzał, jakie to tajemniczych dum widma snują po zasłonkach jego kolebki, przeląkłby się nie bez przyczyny. Ale spał niewinny młodzieniec.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/142
Ta strona została przepisana.