Raz, gdy już długo tak wymownie milczeli i pan Dombi wiedział tyle, że syn jego nie śpi, bo wypadkiem zajrzawszy mu w oczy, ujrzał w nich odbicie ognistego rubinu, Pawełek przerwał milczenie zapytaniem:
— Tatusiu, co to pieniądz?
Niespodziewane zagadnienie tak ściśle wiązało się z przedmiotem rozmyślań pana Dombi, że uczuł zakłopotanie.
— Co to pieniądz, Pawle, co pieniądz?
— Tak — rzekł chłopiec, opierając się na poręczy fotelu i zwracając swą postarzałą twarzyczkę ku ojcu — co to jest pieniądz?
Pan Dombi nie na żarty stropił się. Byłby rad dać odpowiedź uczenie kupiecką, określając pieniądz ogólną miarą wartości, informując o kursie, o jego zwyżce i spadku, o asygnatach, wekslach, walucie złotej, o stosunkowej cenie szlachetnych kruszców i tak dalej, lecz spojrzawszy na fotelik, mały, bardzo mały fotelik, rzekł: — Złoto, srebro i miedź. Gwinee, szylingi, półpensy. Wiesz teraz, co to jest?
— Tak, to znam. Ale nie o tem myślę. Chciałbym wiedzieć, co to pieniądz?
Wielki Boże! Jakimże starcem wydał się, gdy znowu podniósł oczy na ojca!
— Co to pieniądz? — powtórzył pan Dombi z podziwem, odsuwając fotel, aby lepiej rozglądnąć niezwykłego malca, natrętnie dopytującego się.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/148
Ta strona została przepisana.